Stali Czytelnicy bloga mogą
pamiętać, że w ubiegłym roku odwiedziłam Paryż. :-) O ile klimat miasta i urok
zabytków był zupełnie inny niż w romantycznych filmach, o tyle jedzenie mnie zachwyciło. Było lekkie, smaczne i pięknie podane. Do gustu przypadły mi szczególnie
les crêpes, czyli naleśniki podawane z oryginalnymi nadzieniami, m.in. z serem
pleśniowym i orzechami…
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ za
sprawą „Sekretów francuskiej kuchareczki” przypomniałam sobie wakacyjne chwile.
Urok paryskich kawiarni i smak tamtejszych potraw. Dużą część książki Marie-Morgane
Le Moël stanowią przepisy na proste francuskie dania, np. wspomniane naleśniki
(z dodatkiem piwa do ciasta), szarlotka do góry nogami, czy mus czekoladowy.
Przepisy te są zwieńczeniem poszczególnych
rozdziałów, w którym autorka (rodowita Francuzka) opisuje życie w Australii,
gdzie przez kilka lat pracowała jako zagraniczna korespondentka. Ale to nie
wszystko. Opisuje także swoje dzieciństwo, zabawy i kłótnie z bratem bliźniakiem
oraz dobre relacje z matką, która na każde zło świata ma zawsze przygotowane
smaczne przepisy na regionalne specjały.
Powieść obyczajowa miesza się więc
tutaj z książką kulinarną, czego efekty są… różne. Przyznam, że przez pierwsze
sto stron myślałam, że nie przebrnę przez mało ciekawe wspomnienia z
dzieciństwa pisarki. Jednak kiedy już dorosła, poszła na studia, zaczęła
obracać się w kosmopolitycznym środowisku, a następnie wyjechała jako
dziennikarka do Australii, wszystko się zmieniło. Wtedy akcja w końcu nabrała tempa.
:-)
Odtąd Marie-Morgane Le Moël przedstawia
życie w Australii z punktu widzenia typowej Francuzki. Wyśmiewa „paryskie”
restauracje położone w centrum Sydney, które są aż nazbyt stylizowane, ale
jednocześnie wytyka Francuzom, że na obczyźnie rozmawiają wyłącznie o australijskich
wizach. Porównuje więc zalety i przywary obu narodów, ale robi to zgrabnie, z
humorem i wyczuciem. Bardzo trafnie przeciwstawia np. pojęcie czasu (dla
Francuzów 15-minutowe spóźnienie nie jest spóźnieniem), jak i odległości (z
kolei dla Australijczyków 20 minut drogi samochodem to wciąż „blisko centrum”).
W momencie, kiedy Marie zaczyna (z
tęsknoty za przyjaciółmi) rozmawiać z własnym kotem, robi się naprawdę
zabawnie. Podobnie kiedy poznaje pewnego dziennikarza, z którym kłóci się już od
pierwszego wejrzenia. :-) Ostatecznie książkę czytało mi się dobrze i oceniam ją
pozytywnie. Mimo początkowego kiepskiego wrażenia i nieciekawych dla mnie opisów
dziecięcych zabaw, z czasem polubiłam bohaterkę/autorkę i z wielką ciekawością
śledziłam jej szalone przygody na obczyźnie.
Ulubiony cytat:
„Do czego prowadzi bycie
romantyczną? Do nadziei. A ona zawsze prowadzi do rozczarowania”.
Tytuł: „Sekrety
francuskiej kuchareczki”
Autor: Marie-Morgane Le Moël
Tłumaczenie: Ischim
Odorowicz
Wydawnictwo: Kobiece
Data wydania: 23
lutego 2016
Ilość stron: 348
Moja ocena: 6,5/10
Ja od dawna mam wielką słabość do Francji i mam nadzieję,że kiedyś w końcu uda mi się ją zwiedzić choć w minimalnym stopniu :) Sama książka jest jak najbardziej w moim guście i choć nie umiem gotować ani trochę,to jednak jestem bardzo ciekawa tych wszystkich przepisów :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJa też byłam bardzo ciekawa Francji, a szczególnie Paryża. Wyobrażałam sobie klimatyczne miasto z wieloma uroczymi miejscami. Tymczasem jest to gigantyczna metropolia z milionem turystów i kolejkami do każdego zabytku, gdzie romantyczny klimat odnalazłam jedynie w małych kawiarenkach... Ale każdy może mieć własne wrażenia i jest szansa, że Twoje będą dużo lepsze. :-) Pozdrawiam ciepło. :-))
UsuńMyślę, że warto czasem sięgnąć po taką lżejszą lekturę. O ile za Paryżem nie tęsknię (niestety nie poczułam jego uroku, choć możliwe, że problemem była słota i ciągły deszcz), to przepisy chętnie bym poznała :) Choć nie wiem, czy osobiście bym się nie poddała szybciej, niż przed przeczytaniem 100 stron, które mogłyby być nużące. Mam mieszane uczucia :)
OdpowiedzUsuńTak jak pisałam powyżej, ja też nie poczułam uroku Paryża, może jedynie chwilami w cudownych paryskich kawiarniach. Tam jest faktycznie niesamowity klimat. A co do książki - jest w porządku, ale specjalnie nie będę Ci polecać. Jak już troszkę Cię poznałam, myślę, że nie do końca jest w Twoim guście. :-))
UsuńMnie się strasznie podobały wspomnienia z młodości i wychodzenie przez okno, oraz komuniści- anarchiści :D taki oryginalny humor ;)
OdpowiedzUsuńWidzisz, jak różnie można odbierać jedną książkę. :-)
Usuńja bym kiedyś chciała zwiedzić Paryż :) natomiast co do książki - mięty nie czuję, póki co się chyba za nią nie zabiorę.
OdpowiedzUsuńCiekawy wstęp do recenzji i przyznaję, że chętnie sięgnę po tę pozycję i sama się przekonam. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podoba - zwłaszcza że nie byłam tego wstępu pewna. :-)
UsuńKsiążka czeka u mnie w kolejce :)
OdpowiedzUsuńKiedy planuję wyjazd - sięgam po różne ciekawostki, także książki tego typu. Bardzo chciałabym zwiedzić Paryż:)
OdpowiedzUsuńOstatnio nawet kilka pozycji tej autorki pojawiło się na rynku. Książki z przepisami są dla mnie zazwyczaj miłym i lekkim przerywnikiem między innymi, poważniejszymi lekturami. Ta zapewne też jest taka pozycją, biorąc pod uwagę Twoje wrażenia :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy odnajdę coś dla siebie w tej książce. Myślę, że ktoś, lub coś musiałoby mnie bardzo mocno skusić, abym sięgnęła po tą książkę.
OdpowiedzUsuńAle fajnie, że miałaś okazję zwiedzić Paryż! To takie piękne miasto!
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się być lekką powieścią do poduszki lub taką, którą można przeczytać w podróży. Przepisy, o których wspomniałaś, wydają się ciekawym aspektem książki. Można sobie nieco wyobrazić życie we Francji, a także spróbować zagranicznych dań ;)
Bardzo wciągająca recenzja :D
Nie mogłam się oderwać, kiedy zaczęłam czytać! :)
Pozdrawiam,
Isabelle West
Z książkami przy kawie
Bardzo się cieszę, że recenzja Ci się podobała. Dziękuję za przesympatyczny komentarz. :-)
UsuńCzyli jednak 6,5 :) Ale rozumiem Cię całkowicie, początek wyjątkowo nużący. Tym bardziej byłam zdziwiona, ile informacji autorka zawarła na temat swojego brata bliźniaka, kiedy w dalszej części książki prawie w ogóle go nie ma...
OdpowiedzUsuńW ogóle dla mnie ta książka dzieli się jakby na dwie części - na dzieciństwo i na dorosłość autorki. Pierwsza część była nużąca i za dużo było w niej brata bliźniaka. W drugiej natomiast, jak go zabrakło, wcale nie tęskniłam. :-) Podobało mi się, że w opisach dorosłego życia zawarta jest spora dawka humoru i ciekawe opisy Australii z punktu widzenia obcokrajowca. Także ogólnie, moim zdaniem, druga połowa książki uratowała całość. :-)
UsuńJestem właśnie w trakcie czytania tej książki. Początek obiecujący, ale skoro piszesz że im dalej, tym lepiej to zmykam z bloga i dalej czytam :)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o tej książce, ani o autorce. Fabuła wydaje się być intrygująca, więc dam szansę tej książce i po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Hmm, obecnie chyba nie mam ochotę jednak na tę książkę ;)
OdpowiedzUsuńLubię książki, które w jakiś sposób poruszają temat francuskiego stylu życia. Przeczytałam już kilka książek tego typu mniej i bardziej inteligentnych i każda w jakimś stopniu dostarczyła mi ciekawych informacji oraz pozwoliła miło spędzić czas. O tej pozycji jeszcze nie słyszałam, ale z chęcią nadrobię zaległość :)
OdpowiedzUsuńTa książka dodatkowo mówi o tym, jak Francuzka postrzega Australijczyków, także bywa ciekawie. :-)
UsuńA zatem może być całkiem ciekawie :)
OdpowiedzUsuńNo i stało się - zgłodniałam :D Przyznam, że to wplecenie przepisów to świetny pomysł. A z kotem samej zdarza mi się rozmawiać! Bardzo chętnie przeczytam tę książkę :)
OdpowiedzUsuńTa okładka i tytuł ... niezwykle zachęcają :) Chętnie poznałabym historię tej Francuski w Sydney. Podejrzewam, że momentami musiało być zabawnie :) Pozdrawiam, www.oczytane.blog.pl
OdpowiedzUsuńNie wiem czy przeczytam, ale okładka tej książki przepiękna. ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki. :**
Jest też adekwatna do treści. :-)
UsuńDo kucharki mi daleko, ale może kiedyś... :D
OdpowiedzUsuń