Każdy, kto choć trochę zna
twórczość Lucindy Riley, wie, że stać ją na więcej. W „Sekrecie listu” nie
pokazała pełni swoich możliwości, dlatego potraktowałam tę książkę trochę jako
„wypełniacz” pomiędzy kolejnymi częściami fascynującej sagi jej autorstwa pt. „Siedem
sióstr”.
W skrócie o fabule „Sekretu listu”:
młoda dziennikarka Joanna trafia na pogrzeb znanego sędziwego aktora. Tam
poznaje tajemniczą staruszkę, która wręcza jej list mogący wywrzeć wielki wpływ
na losy ludzkości. Z pozoru nie ma w nim nic kontrowersyjnego, ot, zwyczajny
list miłosny sprzed kilku dekad. Jednak już po wstępnym śledztwie Joanny widać,
że interesują się nim najwyżej postawieni brytyjscy notable. I chcą go jej
wykraść nawet za cenę życia wielu osób.
Zaczynając czytanie tej powieści,
byłam bardzo dobrze nastawiona. Lucinda Riley pisząca źle? To niemożliwe.
Charakterystyczny styl autorki zwiastował pełną zagadek opowieść rozgrywającą
się na kilku płaszczyznach czasowych. Tradycyjnie spodziewałam się skomplikowanej
fabuły, wątku miłosnego, nawiązań do przeszłości oraz pełnowymiarowych
bohaterów. Co więc poszło nie tak?
W miarę rozwoju akcji, malało jej
tempo, a wraz z nim moje zainteresowanie. Joanna próbująca rozwikłać tajemnicę
sprzed lat dwoiła się i troiła, żeby osiągnąć swój cel i przechytrzyć
śledzących ją agentów, co jednak z czasem zaczęło być nużące. Dodatkowo, już na
końcu książki, sam sekret listu okazał się totalnie nieprawdopodobny i wyssany
z palca. Bo nawet jeśli taka historia wydarzyłaby się naprawdę, raczej nie
wywołałaby aż takiego poruszenia wśród najwyższych władz.
Absurd gonił tu absurd – jednym
razem powieść przypominała przygody Jamesa Bonda, innym razem Rambo, by po
chwili wrócić do klimatu serialu „The Crown”. A jakby tego było mało, wiele
wątków działo się w tzw. własnym sosie. Jeśli Joanna miała się w kimś zakochać,
to w bracie swojej przyjaciółki, a przyjaciółka w jej sąsiedzie. Tylko czy na
pewno wszyscy w takim układzie będą żyć długo i szczęśliwie?
To pierwsza książka Lucindy Riley
czytana przeze mnie trochę na siłę. Każdą inną pochłonęłam w kilka dni i
dawałam im bardzo pozytywne recenzje. Teraz jednak, mimo wciąż wielkiej sympatii
do irlandzkiej pisarki, nie mogę tego zrobić. To zdecydowanie jej najsłabsza
jak dotąd powieść.
Tytuł: „Sekret listu”
Autor: Lucinda Riley
Tłumaczenie: Paweł Lipszyc,
Anna Esden-Tempska
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 23 maja 2018
Liczba stron: 512
Moja ocena: 5,5/10
Jeszcze się zastanowię.:)
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji jeszcze poznać twórczości tej pisarki, ale wiem już, że na pewno od tej książki nie zacznę. Współczuję rozczarowania, bo sama nie znoszę, kiedy lubiany autor/autorka obniżają poziom.
OdpowiedzUsuńSzkoda, bo zapowiadało się całkiem ciekawie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że książka Cie rozczarowała, ale i tak czasem bywa...
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to najsłabsza powieść.
OdpowiedzUsuńZakupilam wczoraj 3 tomy Siostr, wiec dobrze, ze ta seria jest dobra :-)
OdpowiedzUsuńMialam tech ochote na Listy, ale teraz... hmmm wstrzymam sie :-]
pierwszy raz spotkałam się z L.R. przy serii o siedmiu siostrach. Zabierałam się do niej jak do jeża, a potem wszystkie przeczytałam w miesiac
OdpowiedzUsuńjeśli ta jest pisana podobnie lekko to chyba będzie na mojej "to-read" list
zapraszam na www.czytelnika.pl