piątek, 31 lipca 2015

Collide - Gail McHugh


„Chcecie bajki? Oto bajka” – pytał Jan Brzechwa w utworze „Pchła Szachrajka”. Od razu skojarzyło mi się to z „Collide”. Bo ten zwrot idealnie, moim zdaniem, określa debiut Gail McHugh. :-) 

To bajka, tylko że dla dorosłych. Występuje w niej idealny książę Gavin, który jest bajecznie bogaty, wygląda zjawiskowo, ma zabójcze błękitne spojrzenie, wyraźnie zarysowane mięśnie ramion i brzucha, złotą opaleniznę oraz miękki jak kaszmir głos. Do tego jest uczuciowy, zaradny, pomocny, rodzinny i bohaterski. Należy do zamożnego świata nowojorskiej socjety, lecz nie jest szczęśliwy z powodu zranionego serca. Do czasu aż pewnego dnia poznaje kopciuszka, czyli Emily.   

Zwykła dziewczyna z Kolorado uchodzi za wielką piękność. I choć autorka nie wyjaśnia, na czym dokładnie owa uroda polega (czy na szmaragdowym spojrzeniu, czy na pomalowanych błyszczykiem ustach?), to Gavin zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Również jej wpada w oko „Pan Wysoki, Przystojny i Podniecający” (jak go określa w myślach). Niestety, para nie może być razem z powodu… chłopaka Emily, Dillona. 

To on odgrywa tu postać „złej czarownicy”. Mimo że ściągnął główną bohaterkę do Nowego Jorku, pomagał w ostatnich chwilach życia jej chorej mamie, opłacił szpitalne rachunki i pokrył koszty pogrzebu, to i tak ostatecznie okazuje się być złym człowiekiem. Emily czuje się jednak wobec niego bardzo zobowiązana. I dlatego lawiruje pomiędzy dwoma mężczyznami. 

Na tym mniej więcej polega fabuła „Collide”. Ich jest dwóch, ona jedna. Jeden jest archetypem księcia z bajki, drugi mimo początkowej pomocy, w końcu pokazuje prawdziwą twarz pijaka i damskiego boksera. Wybór jest aż nadto oczywisty, ale nie dla niezdecydowanej Emily.


Przyznaję, że pierwsza część „Collide” trochę mnie zawiodła. Wszystko aż nazbyt przypominało mi znajome motywy z „Kopciuszka”, „Zmierzchu” i „50 twarzy Greya”. Bohaterowie zostali do granic przerysowani, by wiadomo było, kto jest dobry, a kto zły w rozgrywce o serce dziewczyny.

Ciężko mi było znaleźć też cokolwiek odnoszącego się do rzeczywistości, przynajmniej tej polskiej. Na przykład Gavin nie pracował zbyt wiele, a jednocześnie stać go było na mieszkanie na 75 piętrze wieżowca z widokiem na Upper East Side. Kiedy organizował weekendową imprezę w swoim domku letniskowym w Hamptons, przysyłał po gości limuzynę z szoferem. A kiedy potrzebował kupić jakąś rzecz w sklepie, wysyłał po to z samego rana swoją asystentkę. 

Dopiero w połowie książki coś się zmieniło. Mniej więcej w momencie, kiedy Gavin założył zwyczajne ubranie (a nie spodenki lub garnitur od Armaniego), zaczął bardziej przypominać człowieka, a nie bożyszcze i zaprosił Emily na mecz Yankeesów. Wtedy dopiero zainteresowała mnie ich historia miłosna. Z bohaterów jakby „zeszło powietrze” i zamiast taksować siebie wygłodniałym wzrokiem, oceniając jedynie wygląd zewnętrzny, zaczęli się w końcu poznawać. Odtąd z ciekawością śledziłam ich losy i uwierzyłam w tę miłość.

„Collide” na pewno poleciłabym osobom lubiącym oderwane od rzeczywistości love story. Gdzie miłość determinuje dosłownie wszystko. Gdzie mężczyzna staje się dla kobiety „powietrzem” i odwrotnie. Gdzie po pocałunku bohaterowie „rozsypują się na milion kawałków”. Gdzie patetyzm miesza się z sentymentalizmem, a świat literacki jest dużo lepszy od szarości za oknem. Ja odkąd przestałam doszukiwać się w tej historii odniesień do rzeczywistości i zaczęłam ją traktować z przymrużeniem oka, spędziłam całkiem miły czas z książką. W końcu kto z nas nie lubi lub kiedyś nie lubił czytać bajek? :-)

Ulubiony cytat: 
Czasami niewłaściwe rzeczy prowadzą nas do właściwych ludzi”.


Tytuł: „Collide” 
Autor: Gail McHugh
Wydawnictwo: Akurat
Data wydania: 17 czerwca 2015
Ilość stron: 347
Moja ocena: 6/10

poniedziałek, 27 lipca 2015

Ania z Zielonego Wzgórza - Lucy Maud Montgomery


Ostatni raz czytałam „Anię z Zielonego Wzgórza” w liceum. Byłam nią wtedy zachwycona, ale zapewne wiecie, jak to jest odkrywać książki z dzieciństwa czy młodości po latach? Często okazuje się, że to, co kiedyś nas bawiło, dawno już straciło swój urok… 

Pamiętam, jak po dekadzie od premiery „Dynastii” oglądałam jej powtórkowe odcinki i nie mogłam uwierzyć w swoje poprzednie zainteresowanie historią Blake’a i Krystle. Podobnie było z „'Allo 'Allo!”, który po latach nie śmieszył lub z „Prison Break”, dla którego zarywałam noce, a potem zastanawiałam się, po co? Z pewnych rzeczy się wyrasta i jest to zupełnie normalne.

Byłam pewna, że z „Anią z Zielonego Wzgórza” będzie podobnie. Mimo to skusiłam się na ponowne spotkanie z jej bohaterami za sprawą ukazania się „Kolekcji z Zielonego Wzgórza” Wydawnictwa Literackiego.

Fabuła książki jest prosta. Osierocona Ania przypadkiem trafia do domu na Zielonym Wzgórzu pod opiekę starszego rodzeństwa: Maryli i Mateusza. Jednak już od pierwszego dnia nie wszystko układa się idealnie. Z powodu temperamentu i marzycielskiej duszy Ani, dochodzi niemal codziennie do prześmiesznych przygód i wpadek.

Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona ponadczasowością historii Ani. Chociaż dobrze znałam jej przygody: z przefarbowaniem rudych włosów na zielone, nieumyślnym upiciem swojej przyjaciółki Diany domowym winem czy rozbiciem szkolnej tabliczki na głowie Gilberta, to i tak znów czytałam je z zaciekawieniem, rozbawieniem, a nawet sentymentem.    

Lucy Maud Montgomery roztoczyła prawdziwie idylliczną wizję Zielonego Wzgórza, jako cudownego domu, w którym mała, ruda i „zakręcona” Ania znajduje swoje miejsce na ziemi. Ponieważ dziewczynka (oprócz daru do ściągania na siebie kłopotów) posiada też dar nieustannego mówienia, niekiedy całe strony przedstawiają jej marzycielskie wywody skierowane do opiekunki Maryli. Stateczny Mateusz pozostaje z kolei cichutko z boku, ale widać, że całym sercem kocha małą Anię już od ich pierwszego spotkania na dworcu.

Innym wątkiem książki są przygody szkolne Ani, jej przyjaźń z Dianą oraz nienawiść do szkolnego kolegi Gilberta, któremu nie może wybaczyć przezwiska „marchewka”. Jednak ich drobne niesnaski tylko urealniają błogi świat przedstawiony i sprawiają, że nie jest on zbyt przesłodzony. A do czego zaprowadzą ich kłótnie w przyszłości, zapewne wiecie. :-)

W książce jest dużo śmiechu, ale pod koniec też momenty trudne i pełne cierpienia. Chociaż wiedziałam, jak się ta historia skończy, popłakałam się rzewnymi łzami czytając ostatnie strony „Ani”. W moim odczuciu jest to obowiązkowa lektura kobieca bez względu na wiek. Klasyka klasyk, której nie wypada nie znać i przygoda czytelnicza na najwyższym poziomie. Choć czytałam ją trzeci raz w życiu, to wiem na pewno, że sięgnę po nią jeszcze nie jeden raz w przyszłości. :-)

Ulubiony cytat: 
„Jeśli nie możesz się w pełni cieszyć, to ciesz się tyle, ile się da”.

Tytuł: „Ania z Zielonego Wzgórza”   
Autor: Lucy Maud Montgomery  
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie 
Data wydania: 25 sierpnia 2014  
Ilość stron: 399 
Moja ocena: 10/10

środa, 22 lipca 2015

Wakacyjna rozdawajka


Ostatnio na blogu „Recenzje Ami” wygrałam książkę „Collide”. :-) Tak mnie ucieszyła ta nagroda, że postanowiłam zorganizować Wakacyjną rozdawajkę również u siebie. Do wzięcia są dwie książki z moich zbiorów: „Kochając pana Danielsa” Brittainy C. Cherry oraz „Dziewczyna z zegarem zamiast serca” Petera Swansona, które wzbudziły ostatnio Wasze duże zainteresowanie i zgromadziły sporo komentarzy. Zapraszam do udziału. :-) 
Regulamin Wakacyjnej rozdawajki: 
1) Organizatorem Rozdawajki jestem ja, czyli autorka bloga: niebieskazakladka.blogspot.com. 
2) Do wygrania są książki z mojej biblioteczki: „Kochając pana Danielsa” Brittainy C. Cherry lub „Dziewczyna z zegarem zamiast serca” Petera Swansona (obydwa egzemplarze są prawie nowe, czytane przeze mnie tylko raz i zachowane w bardzo dobrym stanie).
3) Warunkiem uczestnictwa w Wakacyjnej rozdawajce jest:
- zgłoszenie chęci udziału,

- bycie obserwatorem bloga (i/lub fanem na Facebooku),

- wybranie sobie jednej książki: „Kochając pana Danielsa” lub „Dziewczyna z zegarem zamiast serca”,

- podanie swojego maila oraz adresu bloga (opcjonalnie, jeśli posiadacie),

- udostępnienie podlinkowanego banera na swoim blogu, Facebooku lub G+,

- polecenie mi najlepszej Waszym zdaniem książki na wakacje (może być wraz z linkiem do Waszych recenzji, ale nie jest to warunek konieczny. Wystarczy sam tytuł).
 PRZYKŁADOWE ZGŁOSZENIE: 
Zgłaszam się!
Obserwuję jako:
Wybieram książkę pt.:
Mój adres mailowy:
Mój blog (opcjonalnie, jeśli posiadam):
Udostępniam baner: 
Polecam na wakacje książkę pt.:

Baner konkursowy 
 4) Rozdawajka trwa od 22 lipca do 22 sierpnia 2015 roku do godziny 23.59. Zgłoszenia po tym terminie nie będą brane pod uwagę. 

5) Uczestnikiem może być każdy, kto posiada adres korespondencyjny na terenie Polski.   

6) Do wygrania jest jedna wybrana przez uczestnika książka: „Kochając pana Danielsa” lub „Dziewczyna z zegarem zamiast serca”.   

7) Dwóch zwycięzców zostanie wyłonionych drogą losowania 23 sierpnia 2015 roku. Wyniki zostaną ogłoszone tego samego dnia na blogu niebieskazakladka.blogspot.com.   

8) Książki zostaną wysłane przesyłką priorytetową przez Pocztę Polską. 

9) Zgłoszenie do Wakacyjnej rozdawajki jest równoznaczne z akceptacją niniejszego regulaminu.  
Zapraszam do udziału i życzę powodzenia! :-)

piątek, 17 lipca 2015

Wakacje - Nina Majewska-Brown


Bardzo nie lubię pisać negatywnych recenzji. Raz, że mam szacunek do autora za jego pracę. Dwa, że nie chcę zniechęcać Was do czytania. A trzy - wszystko jest kwestią gustu. To, co nie podoba się mnie, może podobać się innym. I odwrotnie. Co do jednego chyba się jednak wszyscy zgadzamy – okładka powinna współgrać z treścią książki i nie wprowadzać czytelnika w błąd. A dokładnie tak jest z „Wakacjami” Niny Majewskiej-Brown.

Na okładce mamy uśmiechniętą młodą kobietę, splecione ręce zakochanej pary na  plaży i wspaniałe symbole Barcelony: dzieła Gaudiego, azulejos, La Ramblę. Wyobrażacie sobie może powieść obyczajową „przesyconą aromatem paelli i bąbelkami Cavy”, jak sugeruje opis? Nic bardziej mylnego.

Książka dzieli się na dwie różne części. Pierwsza jest zapisem hiszpańskich wakacji Niny, jej męża Bartka i dwójki dzieci: Klary i Jaśka. Akcja toczy się powoli i jest ukazana z perspektywy głównej bohaterki. Brakuje tu jednak wspomnianego aromatu i klimatu Barcelony. Jest natomiast dużo narzekania, stania w kolejkach i myślenia stereotypami. Bo jeśli spotykamy Polaków za granicą, to oczywiście musi to być brzuchaty, prostacki jegomość lub matka krzycząca na swoje dzieci…

Punktem kulminacyjnym tej części jest pojawienie się… teściów. Przylatują znienacka zaproszeni przez Bartka, co skutkuje wywołaniem rodzinnej wojny i wieloma kłótniami, o których czytamy przez kolejne kilkadziesiąt stron. Nina zarzuca mężowi zaproszenie jego rodziców, Bartek lawiruje pomiędzy nimi a żoną, Klara marudzi, teściowa jest iście z piekła rodem, a teściowi wiecznie coś nie pasuje. Jedyną pozytywną postacią jest siedemnastoletni Jasiek, który żyje we własnym świecie.


Mniej więcej w połowie książki dochodzi do dwóch ogromnych tragedii. Oczywiście nie napiszę, co się wydarzy, bo nie chcę spoilerować. Dość na tym, że świat Niny dosłownie legnie w gruzach. Smutna bardzo ta historia, ale czytałam ją bez większych emocji. Może jedynie zagościł we mnie lęk przed wakacyjnymi wyjazdami?

Wątpię, żeby intencją autorki było zniechęcenie czytelników do wakacji. Zapewne chodziło jej o przesłanie, że powinniśmy doceniać to, co mamy, gdyż życie jest bardzo ulotne. Zgadzam się z tym. Doceniam szlachetne intencje i kunszt pisarski Niny Majewskiej-Brown, bo tego nie można jej odmówić. Widać, że ukończenie filologii polskiej przekłada się na jej styl pisania i poprawność językową.

Jednak muszę przyznać, że po lekturze Wakacji" pozostał mi niesmak. Spodziewałam się „wciągającej, słodko-gorzkiej opowieść o tym, co w życiu ważne i najważniejsze” (to znów opis z okładki). A tymczasem dostałam przesiąkniętą sarkazmem i negatywnym nastawieniem do świata relację z koszmarnych wakacji. Odechciało mi się z tego wszystkiego urlopu… 

Tytuł: „Wakacje”  
Autor: Nina Majewska-Brown  
Wydawnictwo: Rebis 
Data wydania: 16 czerwca 2015  
Ilość stron: 384 
Moja ocena: 2/10