poniedziałek, 29 czerwca 2015

Najpierw czytam, później oglądam: Jeden dzień - David Nicholls


Jeszcze na początku miesiąca, zapisałam się na blogu „Lustrzana nadzieja” do wyzwania czytelniczego „Najpierw czytam, później oglądam”. Żeby nie było, że cały czas narzekam i żadna książka mi się nie podoba, przedstawię Wam dzisiaj, w ramach tego wyzwania, powieść i film, które skradły moje serce. 

„Jeden dzień” to historia dwóch osób rozgrywająca się na przestrzeni 20 lat. Dlaczego więc w tytule jest mowa o jednym dniu? Ponieważ ich losy ukazane są co roku przez pryzmat jedynie 15 lipca. Wszystko zaczyna się pod koniec lat 80., podczas wieczoru inaugurującego naukę w college’u.
 
Emma i Dexter. Trudno o bardziej niedopasowane połączenie. Ona jest typem „kujona”, w za dużych oprawkach okularów i z burzą włosów. Jest niesłychanie zdolna, ale zupełnie nie wierzy w siebie. On jest typem, za którym oglądają się wszystkie studentki. Nonszalancki, bogaty, przystojny, ale za to… z „sianem w głowie”. Oboje poznają się po hucznej imprezie kończącej studia. Wcześniej nie mieli ze sobą nic wspólnego, za to po tym wieczorze stają się najlepszymi przyjaciółmi.


Jak potoczą się ich losy? Czy Emma odnajdzie siebie i zrealizuje marzenie o zostaniu pisarką? Czy Dexter zmądrzeje i zrozumie, jaki skarb ma u swojego boku? Fascynujące było dla mnie przeżywanie wesołych i smutnych chwil z życia głównych bohaterów. Od razu się z nimi zaprzyjaźniłam, a potem z niecierpliwością czytałam, jak zmieniają się ich spojrzenia na życie, oczekiwania, marzenia i przyjaźnie na przestrzeni lat.

O czym myślą, kiedy dopiero przekroczyli dwudziestkę i świat staje przed nimi otworem? Jakimi są ludźmi w wieku lat 30, kiedy zderzają się z szarą rzeczywistością? I wreszcie, czego oczekują w wieku lat 40, kiedy codzienność skutecznie weryfikuje większość młodzieńczych oczekiwań?

Z radością odkrywałam odpowiedzi na te pytania. Przeczytałam książkę jednym tchem, podziwiając Nichollsa za stworzenie tak charakterystycznych, prawdziwych i dających się lubić postaci. Autor, dzięki ich historii pokazał, że życie bywa bardzo zaskakujące i dlatego nie warto niczego skrupulatnie planować. Wielkim plusem jest totalnie nieprzewidywalne i wbijające w fotel zakończenie. Dzięki niemu o tej książce długo nie da się zapomnieć.


Nie mogłam więc nie obejrzeć ekranizacji powieści, z Anne Hathaway i Jimem Sturgessem w rolach głównych. O dziwo, film okazał się jeszcze lepszy niż książka. Dużą zasługę przypisuję aktorom, którzy idealnie odtworzyli charaktery postaci. Nikogo innego nie wyobrażam sobie w rolach Emmy i Dextera. Kolejną zaletą obrazu są wspaniałe zdjęcia Edynburga i Paryża, które stanowią urocze tło ich historii. 

Reżyserka „Jednego dnia”, Lone Scherfig przyznała, że chociaż przesłanie filmu może się wydawać banalne (ciesz się każdym dniem, bo czas nieubłaganie ucieka; nie szukaj szczęścia za daleko), to jest to przekaz na tyle uniwersalny, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Ja szczególnie polecam osobom, którym podobały się filmy typu: „Pamiętnik”, „Miłość i inne używki” czy „Kiedy Harry poznał Sally”, czyli generalnie niebanalne romanse z morałem w tle. 

Tytuł: „Jeden dzień” 
Autor: David Nicholls 
Wydawnictwo: Świat Książki 
Data wydania: 2013 
Ilość stron: 443 
Moja ocena książki: 9/10 
Moja ocena filmu: 10/10 
Książka przeczytana w ramach wyzwania: Najpierw czytam, później oglądam

Fot. książki: Niebieska zakładka
Fot. kadr z filmu: źródło: We Heart It

czwartek, 25 czerwca 2015

Dziewczyna z zegarem zamiast serca - Peter Swanson


„Dziewczyna z zegarem zamiast serca” jest jedną z nowości tego lata, które koniecznie chciałam przeczytać. Po części zaintrygował mnie tytuł, po części treść. Jak wyszło? Jak to zwykle z bestsellerami - trochę nijak.

Główny bohater, George zbliża się do czterdziestki i powoli czuje, że „jego świat traci wszelkie barwy”. Od 15 lat żyje w luźnym związku z Irene, który przypomina mi początkowe relacje Carrie i Mr. Biga z „Seksu w wielkim mieście”. Sporadyczne spotkania w knajpie, zdrady i malejące oczekiwania. 

W ogóle w życiu George’a brak jakichkolwiek oczekiwań i głębszego sensu. Co prawda ma dobrą pracę w dziale księgowości prestiżowego bostońskiego czasopisma, ale popada w coraz większy marazm. Nic się nie dzieje i jak sam przyznaje „od lat nie otworzyły się przez nim perspektywy”. Smutna ta jego egzystencja. Stołuje się w barach, nie ma znajomych, nie utrzymuje bliskich relacji z rodziną. Być może dlatego nagłe pojawienie się Liany wywraca jego świat do góry nogami.

Liana jest dawną miłością George’a, przy czym warto zaznaczyć, że byli ze sobą tylko przez pół roku (!), kiedy mieli po 18 lat i nie zakończyło się to dobrze dla głównego bohatera. Mimo to George znów szaleje na jej punkcie, po przypadkowym (lub też nie) spotkaniu w barze.

Pytanie „Co on w niej widzi?” towarzyszyło mi przez całą książkę. Nie mogłam zrozumieć, czy mężczyzna był aż tak w niej zakochany 20 lat temu, że z łatwością znów poddał się jej intrygom? Czy też jego życie było tak beznadziejnie nudne, że wolał wszystko inne niż monotonną codzienność? 

Od pierwszych chwil Liana bez problemu wciąga George’a w swój zły, pokręcony świat. Poznajemy ją poprzez wydarzenia współczesne, ale i wspomnienia głównego bohatera z czasów studiów, kiedy byli parą. Liana to prawdziwa femme fatale, dlatego w jej otoczeniu pojawiają się i zbrodnie, i kradzieże, i przeróżne inne machlojki/obrażenia. O dziwo, George przyjmuje wszystko z dużą dozą spokoju. Właściwie nie wiemy, co on do końca o tym wszystkim myśli, ponieważ narracja prowadzona jest w trzeciej osobie. A dziwne zdarzenia tylko się mnożą…

O ile motywacje głównych bohaterów nie były dla mnie jasne, o tyle muszę w jednej kwestii oddać sprawiedliwość tej książce. Mianowicie spełnia większość zapowiedzi z okładki. Faktycznie dominuje tu klimat noir. Jest depresyjnie i mrocznie. Pojawiają się bohaterowie gorzko podchodzący do życia i błądzący w świecie bez wartości moralnych. Druga okładkowa notka, zapowiadająca „całkiem niezłą literacką zabawę”, również ma swoje uzasadnienie. Książkę czyta się bowiem bardzo dobrze. Fabuła wciąga, nie dając jednoznacznej odpowiedzi na kluczowe pytania. Niestety, minusem było dla mnie zakończenie, które określiłabym, jako „grubymi nićmi szyte”.

„Dziewczynę z zegarem zamiast serca” przeczytałam w zaledwie kilka godzin. Zainteresowała mnie i naprawdę zaintrygowała. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że tak, jak szybko ją przeczytałam, tak równie szybko o niej zapomnę… 

Tytuł: „Dziewczyna z zegarem zamiast serca”
Autor: Peter Swanson
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 19 czerwca 2015
Ilość stron: 317
Moja ocena: 5/10

wtorek, 23 czerwca 2015

Plany czytelnicze :)


Machina promocyjna czerwcowych nowości zadziałała bardzo skutecznie:) Tym samym moja biblioteczka wzbogaciła się dzisiaj o dwie książki:

1. „Kochając pana Danielsa” - Brittainy C. Cherry

Z opisu na okładce: To historia wielkiej miłości. Takiej, która zdarza się wtedy, gdy na swojej drodze spotkasz prawdziwą bratnią duszę. Mężczyznę, który mówi to, co sama chcesz powiedzieć, który myśli, tak jak ty. Ja spotkałam pana Danielsa. Chociaż wiem, że nasze uczucie nie miało prawa się narodzić, nie żałuję ani jednej chwili.

Pierwsze wrażenie: Przepięknie wydana książka, obok której nie da się przejść obojętnie. Śliczne zdjęcie dodatkowo ozdobione jest kaligraficznym „D”, które mieni się w słońcu. A co z treścią? Jakoś nie wyobrażam sobie mężczyzny, „który mówi to, co sama chcę powiedzieć”. :) To byłoby nudne i wbrew ludzkiej naturze. Ale liczę na pozytywne rozczarowanie. 


2. „Dziewczyna z zegarem zamiast serca” – Peter Swanson

Z opisu na okładce: George Foss nie powinien był przyzwyczajać się do swojego normalnego życia. Dwadzieścia lat spokoju nie powinno uśpić jego czujności. Być może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej, a spotkana przy barze kobieta nie wywróciłaby jego życia do góry nogami. Liana Decter. Pamiętał ją jako śliczną studentkę, swoją największą miłość, która trwała tylko pół roku. 

Pierwsze wrażenie: Dużo mniej korzystny odbiór niż w przypadku „Kochając pana Danielsa”. Książka jest niewielkich rozmiarów,  z nieostrym zdjęciem na okładce. Chociaż wydanie nie powala na kolana, to liczę na fascynującą, wciągającą fabułę. Z okładki można wyczytać zapewnienia o „całkiem niezłej literackiej zabawie” w klimacie noir i pulp fiction. Zapowiada się więc intrygująco…

***

A Wy? Której książki jesteście bardziej ciekawi? Którą Waszym zdaniem powinnam przeczytać i zrecenzować w pierwszej kolejności?

piątek, 19 czerwca 2015

Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli – Ałbena Grabowska


Od czasu „Cukierni pod Amorem”, szukałam sagi, która podobnie pochłonie mnie bez reszty. „Winni” okazali się do tego idealni, choć pierwsze spotkanie z nimi było dość drastyczne.

Saga rodu Winnych rozpoczyna się bowiem od drastycznego właśnie i szczegółowo rozpisanego (na ponad 20 stronach) porodu Kasi. Jak wiemy z opisu na okładce, bohaterka rodzi bliźniaczki i umiera, a owdowiały Stanisław próbuje na nowo poukładać swój świat. Na szczęście w opiece nad córkami i dwoma starszymi synami pomagać mu będzie liczna rodzina.

Wkrótce po śmierci Kasi, wybucha pierwsza wojna światowa i epidemia hiszpanki. Na tle tych dramatycznych wydarzeń poznajemy bliżej wszystkich Winnych. Ałbena Grabowska kreśli całą galerię postaci, których wprost nie da się nie lubić. Córki, synowie, dziadkowie, ciocie, wujkowie, kuzyni… Bohaterów jest mnóstwo, a każdy z nich jest „jakiś”. Każdy ma swoje fascynujące historie i mrożące krew w żyłach tajemnice. Moje serce skradł szczególnie dziadek Antoni – na co dzień zwykły pijaczek, a w obliczu wojny rodzinny bohater. Odtąd jest on zdecydowanie moim ulubionym dziadkiem literackim. :)

Początkowo akcja powieści skupia się wokół owdowiałego Stanisława, by niedługo potem snuć się wokół Ani, jednej z dorastających bliźniaczek. Ania od dziecka obdarzona jest niespotykanym darem i to wokół niej rozgrywać się będzie większość ważnych dla całej rodziny zdarzeń. A ze strony na stronę mnoży się ich coraz więcej.

Losy Winnych wyznaczają: wojna, epidemia, narodziny, śmierci, miłości i zdrady. Bliźniaczki Ania i Mania dorastają wśród tych zawirowań, same przeżywając swoje pierwsze miłości i upadki. Nie sposób streścić fabuły w jednej recenzji, zresztą nie chcę tego robić, by nie odbierać Wam całej zabawy. :) Siła książki polega bowiem na tym, że autorka co rusz przyspiesza akcję, konstruując jej niesamowite zwroty. Dzięki temu czyta się ją bardzo szybko, bez szans przewidzenia, co zaskakującego pojawi się na kolejnych stronach.

Przed lekturą „Stulecia Winnych” nie miałam pojęcia, kim jest Ałbena Grabowska. Byłam w szoku, kiedy przeczytałam, że to lekarz neurolog-epileptolog, czynnie wykonująca swój zawód. Zastanawiam się, kiedy autorka znajduje czas na pisanie, i to w tak kwiecistym stylu? To niesamowite, jak wiele talentów może mieć jedna osoba. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie zwłaszcza swoją lekkością pisania i rozmachem powieści. Historia Winnych zakończyła się w tak kulminacyjnym momencie, że nie usnęłabym, gdybym nie miała już przygotowanej kolejnej części do czytania. :)

„Stulecie Winnych” to zdecydowanie jedna z tych książek, które odkładałam się na półkę ze smutkiem, że już się skończyła. Jako jedyna z przeczytanych przede mnie w tym roku zasługuje w moich oczach na ocenę 10/10, co w punktacji „Niebieskiej zakładki” oznacza po prostu dzieło.

Tytuł: „Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli” 
Autor: Ałbena Grabowska  
Wydawnictwo: Zwierciadło  
Data wydania: 10 września 2014  
Ilość stron: 329 
Moja ocena: 10/10

wtorek, 16 czerwca 2015

Zielona sukienka. Przez Rosję i Kazachstan śladami rodzinnej historii - Małgorzata Szumska


„Zielona sukienka” jest reportażem podróżniczym, po który zapewne bym nie sięgnęła, gdyby nie… program kulinarny.

W jednym z odcinków „Ugotowanych" na obiad do swojego domu zapraszała autorka książki, Małgorzata Szumska. Od razu ją polubiłam, bo wydała mi się przyjaznym, niespokojnym duchem i tzw. „babą z jajami”. Opowiadała, jak samotnie podróżuje po świecie i na jakie szalone pomysły wpada. Na przykład wyjechała kiedyś do Chin na trzy dni, a spędziła tam dwa tygodnie, śpiąc w pociągach i na dworcach, a odżywiając się głównie lodami. Innym razem wyjechała na Filipiny, by prezentować teatr lalek dzieciom, które przeżyły przejście tajfunu Yolanda. Wspomniała też, że napisała książkę…

„Zielona sukienka” okazała się zapisem podróży autorki przez Rosję i Kazachstan, śladami jej dziadków zesłańców. Opowieść zaczyna się współcześnie. Babcia Szumskiej ma 82 lata, mieszka na trzecim piętrze i nie może już chodzić po schodach. Wnuczka Małgorzata odwiedza ją, by porozmawiać o swojej planowanej wyprawie. Zamierza sama pojechać na Syberię, by na własne oczy zobaczyć, gdzie jej dziadkowie zostali zesłani w młodości. 

Wkrótce też poznajemy historię dziadków, rozdzielonych przez wojnę na wiele lat. Najpierw dziadek (za działalność w AK) został zesłany na 25 lat do Kargału w Kazachstanie. Pół roku później babcia została wywieziona w głąb Syberii, w zupełnie inne miejsce. Ostatnie słowa jej ukochanego, kiedy się rozstawali, brzmiały: „Nie czekaj, ja nigdy nie wrócę”. Jak się skończyła ich historia i co ma z nią wspólnego zielona sukienka, nie zamierzam zdradzać. Dość na tym, że są to naprawdę fascynujące losy dwojga kochających się ludzi, skazanych na wojenną tułaczkę. 

Historia ta zatacza koło, bowiem 60 lat później ich wnuczka podąża tymi samymi śladami… Jak sama przyznaje, trasa tej współczesnej podróży została wyznaczona przez Stalina i życie. Zaczyna się na Wileńszczyźnie (skąd pochodzą dziadkowie), prowadzi przez Moskwę i Syberię, by zakończyć się w Kazachstanie. A po drodze wiele się dzieje... Autorka jedzie mało komfortową koleją transyberyjską, uczy się rosyjskich przekleństw, spotyka kazachskich dziadków, a nawet uczestniczy w szamańskim obrzędzie wylewania wódki w ofierze bogom. 

Szumska nie jest typową podróżniczką. Wędruje „bez mapy, bez towarzystwa, bez pomyślunku i bez planów”. Mam wrażenie, że wyznaje tym samym zasadę „co ma być, to będzie” i poddaje się chwili. Jest bardzo otwarta na spotkania z drugim człowiekiem. Nie ocenia Rosjan przez pryzmat polityki, za to uważnie przygląda się ich codzienności, rejestrując najciekawsze różnice kulturowe. 

Nie znajdziecie tu nudy ani dłużyzn, bo swoje przygody z podróży autorka przedstawia bardzo lekko i z humorem. Do tego okrasza je sporą dawką sentymentu i samogonu (inaczej bimbru) :). Książkę czyta się dosłownie jednym tchem, raz się śmiejąc, raz płacząc. Dlatego już nie mogę się doczekać kolejnej książki Szumskiej - tym razem o podróży z pomocą humanitarną na Filipiny.

Tytuł: „Zielona sukienka. Przez Rosję i Kazachstan śladami rodzinnej historii” 

Autor: Małgorzata Szumska 

Wydawnictwo: Znak Literanova 

Data wydania: 6 października 2014 

Ilość stron: 329

Moja ocena: 8/10

środa, 10 czerwca 2015

Pierwszych piętnaście żywotów Harry’ego Augusta - Claire North


Od rozczarowania do zachwytu. Oto moje wrażenia podczas czytania tej książki. 

Zacznę od rozczarowania. „Pierwszych piętnaście żywotów…” to opowieść o podróżach w czasie. Byłam przyzwyczajona, że w książkach i filmach z tym motywem, przedstawiana jest tzw. układanka. W zależności od tego, co główny bohater robi, elementy układanki (jaką jest jego życie) rozsypują się i układają na nowo. Tak było w „Efekcie motyla”, „Powrocie do przyszłości” i w „Jej wszystkich życiach”. Decyzje bohaterów zawsze miały ogromny wpływ na ich losy.

Tymczasem Claire North odbiera swoim bohaterom tę moc. Harry August co prawda rodzi się wielokrotnie i umiera, ale za każdym razem jest kimś innym. Pełni różne funkcje, jest szczęśliwy lub nie. Raz się żeni, innym razem umiera samotnie. A mimo tych zmian, świat pozostaje taki sam. Życie Harry’ego nie ma żadnego wpływu na bieg historii przez duże H. Do czasu oczywiście :)

Harry należy do rasy ouroboran, czyli ludzi żyjących w nieskończoność. Obdarzony jest pamięcią absolutną. Oznacza to, że po każdych swoich kolejnych narodzinach, w wieku 3 lat powoli odzyskuje pamięć, przypominając sobie, kim jest i co robił w poprzednich życiach.

Wszyscy ouroboranie egzystują wśród „ludzi linearnych”, żyjących jednokrotnie. Ich rasa tworzy przez pokolenia i stulecia Bractwo Kronosa, które czuwa, by nikt z jego członków nie ingerował zbytnio w losy świata. „Nie wolno ingerować w bieg wydarzeń, bo są zbyt złożone” – to mantra Bractwa.

Faktycznie, przez kilkadziesiąt stron nikt w nic nie ingeruje i niewiele się dzieje. Mamy za to monotonne opisy pierwszych żywotów Harry’ego: próby pogodzenia się ze swoją tożsamością oraz opisy trudnej sytuacji rodzinnej i politycznej. Przyznam, że początkowo byłam bardzo rozczarowana brakiem wspomnianej „układanki”, która zawsze mnie w powieściach tego typu fascynowała, oraz brakiem celu w egzystencjach głównego bohatera. Do tego ciężko mi było zrozumieć, w jaki sposób North pojmuje pojęcie czasu. Aż tu nagle akcja zaczęła się zagęszczać…  


Kiedy Harry ma 77 lat i przeżywa swoje 11 życie, przy jego szpitalnym łóżku pojawia się 7-letnia dziewczynka, by przekazać wiadomość: 

„Świat się kończy. Wiadomość z przyszłości pokonała tysiąclecie, przekazywana z pokolenia na pokolenie między dziećmi a dorosłymi. Świat się kończy i nie możemy temu zapobiec. Teraz wszystko zależy od Ciebie.” 

Choć ten fragment pojawia się na samym początku książki, to dopiero po przeczytaniu ponad dwudziestu rozdziałów dowiadujemy się, o co tak naprawdę chodzi. Kiedy tylko pojawia się niejednoznaczna postać „czarnego charakteru”, akcja nabiera zawrotnego tempa, wciąga i do samego końca zachwyca. Chwilami przypomina szpiegowskie przygody Jamesa Bonda, a chwilami skomplikowaną, surrealistyczną fabułę „Matrixa” lub klaustrofobiczny klimat „Lotu nad kukułczym gniazdem”.

Nie zdradzając treści, napiszę tylko, że Claire North łączy wiele gatunków literackich w jednym. W zupełnie innowacyjny sposób podchodzi do kwestii czasu i przestrzeni. A to, jak sprawnie porusza się po kolejnych płaszczyznach żywotów Harry’ego uważam za mistrzowskie osiągnięcie. Przeczytałam całość w dwa dni i śmiało mogę powiedzieć, że jest to książka, której nie da się spokojnie odłożyć na półkę w trakcie czytania (oczywiście pomijając pierwsze, nieco nużące rozdziały). 

Na pewno jest to powieść niesztampowa, innowacyjna i wnosząca wiele nowego w motyw podróży czasoprzestrzennej. Nie dziwię się więc wcale, że została nominowana do Nagrody im. Arthura C. Clarke’a, czyli brytyjskiej nagrody przyznawanej corocznie za najlepszą powieść science fiction. 

Czytanie „Pierwszych piętnastu żywotów…” było wspaniałą przygodą. Rzadko mi się zdarza, by na początku powieść mi się nie podobała, a potem wciągnęła bez reszty. Teraz mam tylko nadzieję, że kiedyś zostanie sfilmowana. Na sto procent pójdę do kina.  

Tytuł: „Pierwszych piętnaście żywotów Harry’ego Augusta” 
Autor: Claire North 
Wydawnictwo: Świat Książki 
Data wydania: 6 maja 2015 
Ilość stron: 461 
Moja ocena: 7/10