Wiele książek z kręgu literatury
kobiecej zaczyna się podobnie. Bohaterce załamuje się życie (zdrada męża,
utrata pracy, itd., itp.), następnie wraca ona w swoje rodzinne strony (lub
wyjeżdża na koniec świata) i zaczyna wszystko od nowa. Tak jest i w „Listach z
dziesiątej wsi”, z tym że nie do końca…
Beatę zdradza mąż, po czym
wyjeżdża do Anglii i zostawia ją z dwoma synami. Kobieta, pozbawiona
jakichkolwiek środków do życia, przeprowadza się do rodzinnego domu w
Zwierzyńcu, gdzie wciąż mieszka jej brat. Próbując zaklimatyzować się w
nowym-starym miejscu, powoli staje na nogi. Ten początek przypomina setki
podobnych powieści obyczajowych, ale dalej jest już zupełnie inaczej.
To, co wyróżnia „Listy z dziesiątej
wsi”, to zaburzony, moim zdaniem, związek przyczynowo-skutkowy. Książka dzieli
się na trzy duże części, które bardziej przypominały mi opowiadania niż
wynikające z siebie rozdziały.
W pierwszym z nich poznajemy
Beatę i jej próby powrotu do życia po uczuciowej katastrofie. Za to w drugim na
prawie 100 stron odrywamy się od jej historii, by czytać listy jej babci i
pewnego tajemniczego Stacha. Ostatni, najkrótszy rozdział jest już powrotem do
głównej bohaterki, ale zamiast sielskiego klimatu wsi, pisarka serwuje nam…
psychodeliczną traumę.
Sam zamysł pomieszania opowieści
o Beacie i jej babce, jest trafiony. Fabuła opowiadana na dwóch płaszczyznach
czasowych sprawdziła się już w niejednej książce, jednak zazwyczaj
te czasy płynnie się ze sobą przeplatały. W „Listach” właśnie tej płynności mi
zabrakło. Wolałabym, by historia Beaty została co jakiś czas urozmaicona listem
babci, niż by była „odcięta” za pomocą jednego, długiego rozdziału,
składającego się z samych tylko listów. Wtedy powieść stanowiłaby bardziej spójną
całość.
Wszystko to jednak tylko
szczegóły w obliczu zakończenia. Dawno nie czytałam końcówki tak
szokującej i tak bardzo nie mającej związku z całością. Pozostał po niej tylko
niedosyt i niedowierzanie.
Nie zrozumcie mnie źle – nie skreślam
całkowicie „Listów z dziesiątej wsi”. Książka ma swoje wady (brak płynności i
co najmniej dziwne zakończenie), jednak generalnie jest ciekawie napisana, przedstawia
polską wieś w pozytywnym świetle i ma piękny, nostalgiczno-melancholijny
klimat. Na pewno nie odradzam, a wręcz z chęcią wymienię się z Wami wrażeniami
po lekturze. Jestem bardzo ciekawa, jak Wy odbierzecie tę niestandardową kobiecą literaturę…
PS. Za możliwość przeczytania „Listów
z dziesiątej wsi” serdecznie dziękuję pani Magdalenie z wydawnictwa Prószyński
i S-ka. Dostałam tę książkę w przepięknym opakowaniu, nadesłaną przez Pocztę
Książkową, co było niezwykle sympatyczną i uroczą niespodzianką. :-)
Ulubiony cytat:
„Miłości nie można znaleźć na
zawołanie”.
Tytuł: „Listy z
dziesiątej wsi”
Autor: Agnieszka
Olszanowska
Wydawnictwo: Prószyński
i S-ka
Data wydania: 7
lipca 2016
Ilość stron: 295
Moja ocena: 6/10
Szkoda, że końcówka nie spełniła oczekiwań.. Nad książką się jeszcze zastanowię :)
OdpowiedzUsuńja też dostałam tę książkę w tak pięknym opakowaniu i przeczytała ją już moja mama :) i była zadowolona :)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zaintrygowałaś tą końcówką...
OdpowiedzUsuńTeż jestem zaintrygowana końcówką książki. Sięgnę po nią z czystej ciekawości :)
OdpowiedzUsuńJestem nieco przytoczona książkami, które zaczynają się właśnie w taki sposób. Dramat, wyjazd, próba nowego życia... Póki co podziękuję, a paczka piękna!
OdpowiedzUsuńWidać, że zaskoczenie nie było tym, czego oczekiwałaś. W najbliższym czasie nie planuję lektury tej książki. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńMimo że zazwyczaj czytam inne gatunki literackie, to czasem lubię sięgnąć po coś z literatury kobiecej. Jeśli nadarzy się okazja, z chęcią sięgnę po tę książkę. Jestem ciekawa tego dziwnego zakończenia i niesamowitego klimatu :)
OdpowiedzUsuńPowiem krótko: wow!
OdpowiedzUsuńA mnie tą dziwną końcówką aż zainteresowałaś :) Nie wiem tylko czy w danej chwili mam ochotę na tego typu literaturę: nostalgiczną, raczej spokojną. Nie licząc tego zakończenia. Także do listy czytelniczej dopisuję, ale jeszcze zobaczę kiedy przeczytam.
OdpowiedzUsuńTak sobie Asiu myślę, ze i mi tej płynności by brakowało, ale z drugiej strony poczułam się zaintrygowana zakończeniem. Zastanawiam się jaki był zamysł autorki w takim niecodziennym połączeniu. Może kiedyś się przekonam.
OdpowiedzUsuńPięknie zapakowana książka - Poczta Książkowa widać wie jak ucieszyć oko czytelnika :)
Jakie piękne zdjęcie. :) Co do samej książki - faktycznie brzmi już nieco schematycznie... I szczerze powiedziawszy nie wiem, czy chciałabym jakoś koniecznie po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.
http://chaosmysli.blogspot.com
Jestem pewna że źle cię nie zrozumiałam co do tego zakończenia, bo mam ogromną ochotę na tą pozycję. Dawno nie czytałam nic z obyczajówki, więc chętnie odpocznę przy takiej lekturze ;)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony mnie zaciekawiłaś, a z drugiej lekko przeraziłaś zakończeniem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
O jej :) Tak ślicznie zapakowaną książkę i ja bym z chęcią przeczytała! :) Wracając jednak do treści, to nie przekonuje mnie fabuła... Nigdy nie przepadałam za książkami typowo kobiecymi. Tym bardziej jestem zrażona do literatury polskiej :3
OdpowiedzUsuńStrasznie lubię liczbę dziesięć. To taka moja ulubiona, szczęśliwa liczba, więc zwróciłam uwagę na ten tytuł. Jednak mój entuzjazm przygasał, kiedy pokazałaś, co jest w środku tej książki... Muszę zatem poszukać innej dziesiątki, która będzie bardziej trafiać w moje gusta. :)
OdpowiedzUsuńI gratuluję tak pięknego prezentu i w ogóle znajomości w Prószyńskim ;) Też bym tak chciała, przyznaję bez bicia. ;)
Serdeczności ślę :)
Ja ogólnie nie przepadam za tego typem książek, a skoro tutaj jeszcze brak płynności i to zakończenie - raczej sobie odpuszczę :)
OdpowiedzUsuńChętnie sama się przekonam jakie na mnie książka wywrze wrażenia :)
OdpowiedzUsuń